wtorek, 22 marca 2011

Zapuść Wąsy!

Kto czytał ostatniego posta, pomyśli sobie, że mam schizofrenię. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że aspołeczno-asportowy człowiek przyłącza się do akcji "zapuść wąsy dla Adama"? Chyba tylko nieuniknionym wpływem kultury masowej...*

Trzeba doceniać ludzi, którym udało się osiągnąć tak wiele. Dlatego Paskuda Ruda ma już wąsy. A Ty?


*i tym, że Adam podpadł ostatnio pewnemu ugrupowaniu politycznemu i jak zauważył mój znajomy na fb "nie zrozumiecie ich stanu umysłu jeśli nie przeczytacie tego tekstu" - nie mam zamiaru mieszać się na tym blogu w politykę, ale... zresztą sami przeczytajcie.

czwartek, 17 marca 2011

Powoli Posuwamy Się W Stronę Szczytu.

Wróciłam z... ferii? Tak to się chyba nazywa, choć dziwnie brzmi kiedy skończy się już szkołę.

Jakieś 10 lat temu napisałam, że (cytuje) sport to najgłupsza rzecz jaką ludzie wymyślili (koniec cytatu). Dlatego też do przymiotników określających moją osobowość i zaczynających się na A t.j. aspołeczność, apolityczność, aseksualność (noo, z tym przesadziłam chyba) można dołączyć "asportowość" (o ile takie słowo w ogóle istnieje?). Nie wiem skąd ta niechęć do aktywności fizycznej, wszystkim którzy dopatrują się jej przyczyny w istnieniu internetu, muszę zbić z tropu, bo niestety pojawiła się ona na długo przed stałym łączem. Mimo całego swego obrzydzenia do ruszania rękami i nogami, jako dobra żona postanowiłam się przemóc i pozwolić się wkręcić w aktywność. Rodzi się to w bólu, ale mówi się trudno - miłość. Owocem kilku sezonów usiłowania jeżdżenia na nartach, stał się tygodniowy wypad we francuskie Alpy, który udowodnił mi, że zupełnie nie potrafię jeździć. Był płacz, zgrzytanie zębów, słowa na K, łapówka od męża, szukanie tras na których się nie zabiję, siniaki, aż wreszcie poczułam się fajnie i... następnego dnia trzeba było wracać ;)

Poniżej pięknie zilustrowany pokaz mojej histerii:


Ale dość mazania się, teraz trochę o Risoul. Przez 300dni w roku świeci tam słońce, dlatego nawet będąc na nartach można się opalić. Stoki są fantastycznie przygotowane: szerokie i mają wiele stopni trudności, a pod wyciągami czeka się góra 2, 3 minuty, a z najwyższego szczytu można zobaczyć Mont Blanc. We wszystkich knajpkach w których byłam - ba! nawet w naszym hotelu - królowały serduszka. Haftowane na firankach, wyszywane na pościeli, rzeźbione w meblach (OMG). Francuzi w 90% przypadków nie znają angielskiego, albo znają tylko kilka słów. Ale mimo to są bardzo rozmowni, nawet gdy widzą, że ty ni hu hu to oni i tak będą do Ciebie mówić ;)
Warto jechać, warto popróbować win (znalezienie słodkiego było niewykonalne, tylko wytrawne i kwaskowate, dla mnie raj^^) i warto przede wszystkim tam pośmigać.